piątek, 13 grudnia 2013

karma i love u

przez ten czas od września do teraz wydarzyło się tyle, że jak to mój najlepszy przyjaciel powiedział 'mogłabyś swoimi przeżyciami z weekendu obdarzyć kilka osób'.moje życie jest na nowym torze, zupełnie innym. we wrześniu okazało się, że ktoś kto jest jedną z najważniejszych dla ciebie osób traktuje cie jak śmiecia, przedmiotowo i ma cie zupełnie gdzieś. możesz umrzeć i się nie przejmie. potem był październik i zaczęło się wszystko zmieniać. okazało się, że znam najfajniejszych ludzi świata a muzyka nadaje wszystkiemu sens. że kraków da się lubić szczególnie w słoneczny dzień kiedy jest 15.00 a ty właśnie wybierasz się w poszukiwaniu odpowiedniego lokalu na pierwszy posiłek. potem wracam, jestem 2tyg. chora ale myślę sobie co z tego, warto było. i nagle wracam do swojej nowo podjętej pracy i pracuję, widzę sporo nowych twarzy. psuje mi się komputer, przesiadam się w inne miejsce i poznaję jakiegoś człowieka, faceta. ów facet zadaje milion pytań, większość bez celu i irytująca. ja skupiam się tylko na tym, żeby się wysmarkać i odkaszlnąć kiedy można. drugiego dnia następuje przełom, zaczynamy rozmawiać. rozmowy są bardzo miłe, poznajemy się wzajemnie. zaczynam myśleć, że to fajny facet. kolejnego dnia dowiaduję się, że ma dwójkę dzieci i żonę. z każdym dniem jest co raz lepiej, odnoszę wrażenie że znamy się bardzo długo i nie mamy dystansu. w pracy same sukcesy. wtem jednego dnia okazuje się, że praca to męka i wszystko cie wkurwia. pojawia się decyzja o wypowiedzeniu. partnerem w tej decyzji jest nie kto inny jak najlepszy kolega z pracy. kilka dni później zaczynamy działać. akcja się toczy. znajomość się kręci. w międzyczasie spędzam weekend/ noc z poznanym w lipcu kolegą z UK. jest fajnie, ale może jednak nie. sama nie wiem. było szaleństwo. w poniedziałek zapadła decyzja, że pracuję do 13.12. w środę kolejne przygody z ów kolegą z pracy. szukanie pracy mode on. rozmowa. konkrety. smutek. złość. bardzo zły tydzień, masa zdarzeń i nerwów. ze stresu boli mnie wszystko. przychodzi piątek. z nieskrywaną radością nie mogę się doczekać 14.30. kończę pracę, mało kto mówi że będzie tęsknić jak gdyby nigdy nic. wychodzę. wyszłam i dzwonię, bo poczułam taką potrzebę. zwierzam się z tego co czuję i słyszę ' wpadnę w weekend to pogadamy, dobrze?'.
po dwóch drinkach martini X sprite dochodzę do wniosku, że z całego tego doświadczenia zawodowego są dwie rzeczy; podkrążone oczy i on. ktoś kogo mam wrażenie, że znam od zawsze. ktoś z kim mogę porozmawiać o wszystkim.
 grunt, że jestem szczęśliwa bo jestem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz