niedziela, 22 listopada 2015

wydarzenie z życia



dnia 20.11.2015 rozstałam się z moim chłopakiem Oliverem. ja odeszłam od niego.
nie wytrzymałam. ze łzami w oczach wracałam do domu, bo doszło do mnie, że ostatni raz z nim 'rozmawiałam' w poniedziałek a jest piątek...
nie wytrzymałam. nie umiałam już dłużej czekać, męczyć się i odliczać dni do jego teoretycznego pojawienia się w PL.
zerwałam z nim w najgorszy możliwy sposób, bo poprzez wysłanie wiadomości na Whatspapp, ale inaczej nie umiałam.
najbardziej przykre w tym wszystkim jest to, że nawet mówiąc mu, że our relacionship is over i że ja can't live like this anymore  on na to wszystko kiedy proszę go, żeby coś powiedział on jedynie potrafi napisać Sry I don't know what to say 


nawet w momencie kiedy od niego odchodzę nie ma dla mnie ani chwili uwagi, nie odzywa się.
czuję się gorzej niż szmata, bo nie okazał mi nawet na koniec szacunku.

rozczarowanie boli bardziej niż poczucie, że go już nigdy nie będzie.

poniedziałek, 9 listopada 2015


chcę sobie gdzieś zapisać dlaczego wcześniej napisałam koniec, takie sprostowanie. dlaczego jakieś 2tyg. temu podjęłam decyzję, że to koniec i nic więcej nie będzie.

rzeczą  podstawową są kilometry, odległość. podczas mojej ostatniej wizyty u niego powiedziałam mu, że czuję się jakby nie było dla mnie miejsca i czasu w jego życiu. rozmawialiśmy o tym i nie wiem czy to wtedy czy może przy okazji jakiejś innej rozmowy niedługo po tym powiedziałam, że problemem dla mnie jest to, że jego nie ma. nie ma go kiedy kończę pracę, w środy czwartki i weekendy. wcale go nie ma. nie przeżywamy ze sobą normalnego życia. nie dzielimy ze sobą codzienności. wiesz dzisiaj w pracy było super, idę jutro kupić nowe buty nie mogę. to ten banał jaki jest i nie zwraca się na niego uwagi kiedy ktoś jest w promieniu kilkunastu kilometrów czy metrów.
my tego nie mamy więc nic nie mamy.

wsparcie

rzucanie palenia, śmierć dziadka, szukanie nowej pracy. w każdym tym momencie, no może poza śmiercią dziadka bo przez chwilę poczułam,że mam chłopaka i jego wsparcie.
 ja wiem, że to moja sprawa czy rzucę palenie czy nie. on mnie do niczego nie zmusza, nie każe mi zmieniać pracy. to wszystko to moje problemy i moje sprawy. owszem, ale w tym wszystkim chciałabym usłyszeć dobrze ci idzie, jak ci idzie, jak się czujesz. nigdy.

akceptacja

fatte,fatte,fatte,fatte. nawet nie wiem jak to się pisze, ale wiem jak to się wymawia po niemiecku. tłuszcz, tłuszcz,tłuszcz. przepraszam, że nie jestem idealna, ale jeśli nie mam wyrzeźbionych mięśni łydek, twardych pośladków i ogólnie to wcale nie jestem taka jaką byś chciał żebym była to dlaczego kurwa się ze mną tyle razy pieprzyłeś, przytulałeś się do mnie i co gorsza, mówiłeś mi że mnie kochasz.

mówienie a robienie

bardzo sobie cenię jeśli za słowem idzie gest. tak tylko się dzieje kiedy w tym coś jest bardziej na jego korzyść. zabiorę cie na mecz piłki nożnej. no super, ale przecież mecz jest ważniejszy dla niego a nie dla mnie więc to jest ta korzyść. nigdy nie poprawił swojego zachowania, błędów. co gorsza nawet nie chciał ich nigdy zrozumieć.


w tym wszystkim są rzeczy takie bardzo podstawowe. chciałabym kiedyś poczuć się przy nim jak kobieta. chciałabym, żeby ktoś powiedział że ta nowa fryzura jest fajna, że ładnie wyglądam i że cieszy się, że mnie widzi. ale nie.
chciałam być pierwszą myślą po przebudzeniu i ostatnią przed snem. chciałam dla niego zrobić wszystko.
tydzień temu ostatni raz rozmawialiśmy ze sobą przez telefon. tak poza tym to prawie wcale nie mamy ze sobą nic.
codziennie płaczę i zwijam się z bólu bo nawet jeśli nie chcę to nagle pojawia się w myślach on. na myśl przychodzą wspomnienia, wspólne chwile.
nie wiem czy mnie zdradził, nie chcę wiedzieć. nie chcę już wiedzieć co spowodowało, że tak szybko się mną znudził i zaczął mnie tak traktować,
nie mam do niego żalu, złości i pretensji. ja sama nie wiem dlaczego codziennie płaczę.

jest mi przykro, że ja dla niego chciałam wszystko a on traktuje mnie czasem jak wroga...